City break idealny nie istnie… cz. II: Trogir
Maleńki, ale niezwykle urokliwy Trogir to kwintesencja turystycznego miasta kompaktowego. Najstarsza część miasta, położona na wyspie, została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO absolutnie zasłużenie. Na tym niewielkim kawałku lądu udało się Chorwatom pomieścić imponującą ilość zabytków, pysznej kuchni i wspaniałych widoków.
Moje pierwsze spotkanie z Chorwacją obejmowało nie tylko Split z jego nadal wyczuwalnym cesarskim splendorem, ale i niewielki, malowniczy Trogir. Oba te miasta łączy ze sobą wiele – od historii po architekturę, ale jednak jest coś w atmosferze Trogiru, co sprawia, że nie sposób go pomylić z żadnym innym miejscem w Chorwacji…
Spotkać Kairosa, podsłuchać sąsiada
To pierwsze – intencjonalnie, to drugie – z konieczności! Zacznijmy jednak od sąsiada. Historyczny Trogir jest tak kompaktowy i niewielki, że jego mieszkańcy spokojnie mogli wyjrzeć przez okno i dowiedzieć się, co sąsiad ma na stole, a wychylenie się za parapet gwarantowało pełną wiedzę na temat tego, co mówi się na rynku czy w domu obok. Zaułki Splitu są wąskie, ale przy niektórych uliczkach Trogiru wydawały mi się bulwarami. Z praktycznie społecznego punktu widzenia – instytucja "ławeczkowej babci" nie miała tu racji bytu, bo poza rynkiem ławeczki byś tu nie wcisnął! A na tym rynku warto było bywać!
Dziś, podobnie jak niegdyś, to tętniące życiem centrum miasta, pełne ludzi i spotkań przy kawiarnianych stolikach (przy jednym z nich poznałam lokalnego przewodnika, który częstował mnie lokalnymi specjałami!) oraz urokliwych architektonicznych detali. Na tym rynku grasował też – według lokalnych legend – Kairos. Ten grecki bożek specjalizował się w szczęśliwych trafach i zbiegach okoliczności. Idea jego działalności była prosta – hasał on beztrosko po okolicach trogirskiego rynku i zbierał szczęście, a następnie szybko wbiegał na rynek i owo szczęście rozdawał. Ale nie tak każdemu i jak leci! O nie! Jak w przypadku każdej szczęśliwej okazji i trafu – liczył się refleks! Otóż gdy Kairos się pojawiał, należało do niego podbiec, złapać za grzywkę (co nie było łatwe, bo był niemal całkowicie łysy!) i dopiero wtedy można było liczyć na dar szczęścia. Nie muszę chyba dodawać, że wykręcaliśmy sobie wszyscy za nim głowy na tym ryneczku, ale najbliżej złapania go byłam ja, gdy bratałam się z lokalnym przewodnikiem. I chociażby dla takiego łuta szczęścia warto znaleźć na Trogir czas podczas wyprawy do Dalmacji.
Między wodą a zabytkami
Praktycznie wszystkie chorwackie miasta i miasteczka łączą w sobie kurortowe aktywności spacerowo-rejsowe z imponującym bagażem historycznym – materialnym i niematerialnym. I Trogir nie jest tu wyjątkiem! Podziwianie architektury i zabytków zaczynamy od praktycznie pierwszego kroku – przez imponującą, średniowieczną Bramę Lądową, główne wejście do historycznej części miasta. Wokół głównego placu miejskiego robi się jeszcze ciekawiej – jego dominantą jest bez dwóch zdań romańska katedra św. Wawrzyńca, europejskim zwyczajem budowana w ciągu kilkuset lat i otoczona renesansowymi kamienicami. Od razu dodam – ten egzotyczny mix architektonicznych stylów się sprawdza! Pokazuje, że to miasto żyło i żyje nadal i dodaje mu tego niezwykłego eklektycznego ducha. Podobną kombinację spotkacie też przy Rivie, czyli trogirskiej promenadzie – surowa bryła XV-wiecznej twierdzy obronnej Kamerlengo sąsiaduje tu z bulwarem na miarę Splitu (choć w wersji zminiaturyzowanej), ozdobionym palmami i zapewniającym doskonały punkt widokowy na marinę znad filiżanki kawy lub talerza z lokalnymi owocami morza.
Aby się tu dostać, najlepiej skorzystać z oferty rejsowych samolotów PLL LOT, które lądują na najbliższym lotnisku w Splicie. Sam Trogir jest od niego oddalony o niewiele ponad 5 kilometrów, co sprawia, że już na etapie schodzenia do lądowania można podejrzeć, co czeka na nas na miejscu!